borsuki na targu korzennym

Zapraszamy do naszego sklepiku kolonialnego!

Napisanie historii świata widzianej przez pryzmat handlu przyprawami to pomysł, który kilka tygodni temu wydawał mi się …ciekawy. Teraz, po przeczytaniu książki „Na koniec świata. Przyprawy, które zmieniły historię” Thomasa Reinerstena Berga, cały koncept wydaje się niesamowicie przekonujący, a wiele elementów układanki powskakiwało na swoje miejsca. Przede wszystkim jednak czytanie książki o dalekich krajach, pachnących, kardamonem, imbirem i goździkami, spowodowało napływ wspomnień i tęsknoty za podróżami.

W czasie podróży z pasją zwiedzamy miejscowe targowiska. Szukamy ciekawych owoców, lokalnych przypraw, podpatrujemy sprzedawców i kupujących, chłoniemy kolory, dźwięki i przede wszystkim zapachy. Z targowisk mamy bodaj najciekawsze wspomnienia, a to, co tam kupimy, towarzyszy nam później przez lata. Poniżej kilka z tych wspomnień.

***

Pierwsza poważna podróż z dziećmi to Sycylia i tamtejsze targi z ogromnymi miecznikami, bogactwem innych ryb i owoców morza. Piękny opis sycylijskiego targowiska podaje Peter Robb w książce „Sycylijski mrok” (wyd. Czarne, 2013)

„Na ladach leżały czarnookie głowy, srebrzyste rapiery i łukowate ogony mieczników, zwykle odrąbane od reszty ciała, oraz tusze krwistoczerwonych mieczników. Mieczniki i tuńczyki były otoczone pomniejszymi rybami, pręgowanymi makrelami, tłustymi sardynkami, kalmarami, krewetkami, ośmiornicami i mątwami. (…)”

Tu następuje opis targu mięsnego pełnego „obdartych ze skóry łbów koźląt” i „perlistych wnętrzności”, którego wam oszczędzę. I dalej:

„Owoce i warzywa okraszone słonecznymi kolorami lata. Fioletowe i czarne bakłażany, jasno- i ciemnozielone cukinie, czerwona i żółta papryka, kartony jajowatych pomidorów odmiany San Marzano, kłujące, oblane rumieńcem opuncje, czarne, fioletowe, żółte i białe winogrona, długie żółte melony kasaba, krągłe pomarszczone kantalupy, pocięte w kliny czerwone, białe i zielone arbuzy z dużymi czarnymi pestkami, żółte brzoskwinie i pecoche, figi fioletowe i figi zielone, małe piegowate morele – a wokół nich gałązki z liśćmi.”

I tak dalej, i tak dalej. Bogactwo śródziemnomorskiej, słonecznej i pachnącej świeżymi ziołami kuchni, które kontrastuje z milczącą determinacją Sycylijczyków i ogólnym upadkiem Palermo.

Potem było Maroko i targi w Fezie, Marakeszu czy Tangerze. Worki pełne pachnących przypraw, poukładane w stosiki owoce, ceramika, tkaniny, rękodzieło. Jednak najbardziej fascynujące dla dzieciaków były wiszące na hakach tusze zwierząt i leżące na ladach zwierzęce głowy. Chodziliśmy więc oglądać „wielkie mięsa”, a samo wyrażenie „wielkie mięsa” do dziś funkcjonuje w naszym rodzinnym słowniku.

Z kolei na chińskich targach, które odwiedzaliśmy w Singapurze czy nowojorskim Chinatown, czuliśmy się jak w tajemniczej chatce czarodzieja lub znachora. Dziwaczne owoce i magiczne korzenie, suszone ryby i owoce morza, słoje i skrzynie pełne „nie wiadomo czego”. Choć z singapurskich targów i tak najbardziej zapamiętamy stoiska z durianami, które najpierw można było poczuć, a dopiero potem zobaczyć!

Najbardziej szalone było jednak targowisko w Iquitos, w środku peruwiańskiej Amazonii. Czego tam nie było! Były najwspanialsze owoce i świeżo wyciskane soki, podawane w zwykłych workach ze słomką. Były zupełnie nieznane nam warzywa, przyprawy, korzenie i bulwy. Były zwierzęta żywe i zaszlachtowane. Jaja żółwi i same żółwie, obrane ze skorupy i przekrojone na pół… Najbardziej szokująca była głowa (barania? kozia?), również przekrojona na pół. Witek długo jeszcze nie mógł uwierzyć, że to „naprawdę prawdziwy mózg”. Na targu można też było kupić najróżniejsze pamiątki i ozdoby z piór, pazurów, kłów i skóry zwierząt. Podejrzewam, że gdybyśmy wiedzieli czego i gdzie szukać, moglibyśmy tam znaleźć jeszcze inne skarby Amazonii, mniej lub bardziej halucynogenne. 😉

Na targi chodzimy też jeść. To nasz niezawodny patent na najtańsze i najlepsze miejscowe jedzenie: świeże owoce (ach, słodkie tureckie figi), wyciskane na miejscu soki (ach, sok z granatów, który piliśmy w Jerozolimie), najlepszy street food (ach, tureckie kebaby z grillowanym bakłażanem…).

Tymczasem w naszym  sklepiku kolonialnym dzieci prezentują:

  • Marokańską wodę różaną, którą podarowała nam przemiła pani, która zajmowała się gospodą nad jeziorem Lac Tislit w Atlasie Wysokim. Podarowaliśmy kilka zabawek Kariny jej wnuczce, a w zamian dostaliśmy właśnie tę buteleczkę prawdziwej marokańskiej wody różanej. Używamy jej oszczędnie, a po latach nie straciła nic ze swojego aromatu. Wspaniale pasuje do karmelizowanych śliwek z kardamonem, podawanych do porannej owsianki.
  • Kardamon z kolei kupiliśmy na targu w palestyńskim Betlejem. Na głównym placu w Betlejem piliśmy najlepszą kawę w życiu. Nie w żadnej fancy kawiarni, ale nalewaną przez starszego pana z wielkiego termosu do małych papierowych kubeczków, z garścią kardamonu właśnie. Bardzo mocna, aromatyczna. W ciągu dnia kilka razy wracaliśmy do pana po kolejne porcje mocy, a na koniec kupiliśmy na targu za grosze wielki wór kardamonu, żeby zabrać wspomnienie tego smaku do domu.
  • Ziarna kakaowca, które przywieźliśmy z Muzeum Czekolady w Cusco, do dziś służą nam jako ciekawa posypka deserów. Może i czekolada była ulubionym napojem przedkolumbijskiej Ameryki, ale dla nas najbardziej fascynujące w Peru były liście koki. Indianie Quechua żuli je aby oszukać głód i zmęczenie. Nadal zresztą to robią – widzieliśmy, jak trzymają je zmięte w kulkę pod policzkiem. Liście są piekielnie gorzkie, dlatego najczęściej dawkowaliśmy sobie kokę (jak to brzmi!!) w postaci cukierków albo ziołowej herbatki, które oczywiście nie mają żadnego narkotycznego działania. Mimo to ani cukierków, ani tym bardziej liści koki woleliśmy nie przewozić samolotem do domu… 😉
  • Anyż przywieziony przez dziadków z Prowansji. Jako że używamy go właściwie tylko do panna cotty, mamy zapas na całe życie. 😉
  • Gałka muszkatołowa już nasza, ale oryginalny pojemnik przywieziony prosto z Times Square w Nowym Jorku. 😉
  • Żółta przyprawa w słoiczku to rass el hanout, przywiezione z Maroka razem z wielkim glinianym tajinem. Po miesięcznej podróży samochód mieliśmy wypakowany po dach, wiec tajin jechał przez pięć dni podróży z Maroka do Polski na podłodze …między nogami kierowcy. 🙈 Ale było warto, bo teraz tajin, sowicie doprawiony rass el hanout, to popisowe danie tegoż kierowcy.
  • W tureckiej filiżance jest woreczek z szafranem, przywiezionym z Dubaju przez przyjaciół rodziny. Szafran to ponoć najdroższa przyprawa świata, wiec ten mały woreczek to nasza inwestycja na przyszłość.

No a co z książką?

Jest świetna! Czytając takie książki jak „Na koniec świata” albo „Jedwabne szlaki” Petera Frankopana uświadamiam sobie, jak stary i ciekawy jest świat, jeśli wyjrzymy poza historię Europy. Starożytne cywilizacje Bliskiego i Dalekiego Wschodu handlowały przecież ze sobą od tysięcy lat. Przywożone zza dalekich mórz, tajemnicze przyprawy – cynamon, kasja, kardamon czy goździki – miały przede wszystkim zastosowanie w medycynie. Dopiero później trafiły do kuchni, najpierw jako wyznacznik luksusu, a potem pod strzechy. Średniowieczna kuchnia już na potęgę pachniała korzeniami. Książka Thomasa Reinerstena Berga to oczywiście również historia kolonizacji. Podbój szlaków handlowych wyznaczał narodziny i kres kolejnych mocarstw. Wyładowane cynamonem, imbirem i goździkami statki, które przybywały do portów Hiszpanii, Portugalii, Holandii czy wreszcie Wielkiej Brytanii były źródłem bogactwa, które pozwalało na rozbudowę armii i dalsze podboje, ale także na rozwój miast, sztuki i nauki. Przyprawy były przyczyną podboju i grabieży wysp indonezyjskich, upadku wielkich cywilizacji chińskich czy samego „odkrycia” Ameryki.

Najlepszym streszczeniem książki mogłaby być przytoczona na samym początku anegdota o ministrze spraw zagranicznych Indonezji, który na przyjęciu dyplomatycznym pali tajemniczo pachnący kretek, mieszankę tytoniu z goździkami. Zapytany, co takiego pali, odpowiada: „Powód, Ekscelencjo, dla którego Zachód podbił świat”.

Czytajcie, to piękna i pachnąca książka!

Thomas Reinersten Berg, „Na koniec świata. Przyprawy, które zmieniły historię”, wyd. Znak. Literatura Nova 2023, tłum. Maria Gołębiewska-Bijak

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑